Witajcie, jak się macie moje misiaki?
Przepraszam że nie dodaję postów często, ale... Mam masę roboty! Jeśli ktoś wam powie że na drugim roku studiów jest luzik i nie trze nic robić, to trzepnijcie go w łeb i powiedzcie że to ode mnie.
Dzisiaj mamy, boom, boom, boom... HALLOWEEN!
Przed przeczytaniem tego, jeśli masz jakieś środki na uspokojenie, to radze je zażyć i najlepiej nie słuchać tła muzycznego... To tyle z ostrzeżeń.
To na razie życzę wam miłej lektury, jeśli mogę to tak ująć.
MONSTA X -I.M
"Umieramy w liczbie pojedynczej,
zawsze sami."
ChangKyun nie był nigdy zwolennikiem Halloween, i bynajmniej nie z powodu strachu. Uważał to święto po prostu jako idiotyczny zabobon, szczególnie teraz, kiedy musiał się przenieść z rodzinnego Bostonu, do Salem. Niby nie była to jakaś wielka odległość, bo tylko godzina samochodem, ale to mu też się nie widziało.
Mimo że te dwa miasta dzieliła zaledwie godzina drogi, to różniły się drastycznie. Boston to głośne, prężne miasto portowe, gdzie z przyjaciółmi przesiadywał oglądając zachodu słońca i powoli dryfujące statki na oceanie. Kiedy byli starsi namawiali osiedlowych bezdomnych, by kupili im najtańsze piwa, czy wódkę. Tak mijały im wakacyjne wieczory.
Westchnął cicho, wyrzucając peta za barierkę do oceanu. Była godzina trzecia nad ranem, on wrócił właśnie z nieudanej domówki, z pewnością dlatego że to idiotyczne Halloween JooHeon chciał zrobić dzień wcześniej. Jakby nie patrzeć to dopiero od trzech godzin był trzydziesty pierwszy października.
Port w Salem był mniejszy niż w Bostonie, znacznie bardziej zaniedbany, nie funkcjonował nocą, lampy oświetlały przestrzeń zimnym, białym blaskiem, równie zimnym, jak odbicie pełni księżyca w spokojnej tafli wody. Oprócz swoich myśli słyszał jedynie szum fal i dźwięk odbijających się od brzegu statków.
Przeciągnął się i ziewnął sennie, obrócił się na pięcie, w stronę zaparkowanego nieopodal Hummer'a. Jednak na jego samochodzie pojawił się ktoś, kogo by się nigdy nie spodziewał, przetarł senne oczy, nie dowierzając samemu sobie. Przecież to nie możliwe! Przecież wszyscy mówili ze... Czyli to nie prawda! Ach! Jak mogłem być tak naiwny! Będąc w ciągłym szoku, podszedł powolnym krokiem do samochodu, kiedy był na niecały metr przed nim, zatrzymał się przyglądając uważnie postaci siedzącej na masce auta.
Jej długie, czarne włosy, współgrały z czarnym ubraniem, przy okazji kontrastując z jasną karnacją i tymi pięknymi, zielonymi oczami. Siedziała spokojnie, przyglądając mu się z taką samą ciekawością, z jaką on przyglądał się jej. Jej bladoróżowe policzki, idąc za wiśniowymi ustami, uniosły się w delikatnym uśmiechu.
-Co się dzieje ChangKyun? Nie poznajesz nie? -powiedziała prawie nie poruszając ustami, a miał on wrażenie że jej głos roznosi się echem w jego myślach.
-Li... Lilly -powiedział ze ściśniętym gardłem, czując że jego oczy wilgotnieją od łez. Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej i zeskoczyła z maski samochodu. Jej koturny odbiły się echem, spotykając z betonową nawierzchnią.
-Tak, Kyunnie, to ja. Co Cię tak zadziwiło?
-Wszyscy mówili że... Że nie żyjesz -powiedział przełykając potężną gulę w gardle.
-Co?! -przyłożyła dłoń do ust -Naprawdę?! Mam nadzieję że nie wierzysz w te brednie?! Przecież widzisz mnie, stoję tutaj przed tobą.
-Wiem, wierzę w to co widzę i słyszę...
-A w to co czujesz? -podeszła do niego tak blisko, że czuł zapach jej jagodowych perfum, po chwili drobna blada dłoń owinęła się wokół jego nadgarstka, delikatnie go zaciskając.
-Też -odparł, wyciągając dłoń z jej uścisku, by złączyć ich ręce, splatając ich palce ze sobą -skąd wiedziałaś że tu jestem?
-A to -zająknęła się -to długa historia -zachichotała -mogę Ci tylko powiedzieć, że śledziłam Cię.
-Śledziłaś? -uniósł jedną brew w górę.
-Och... Nie naciskaj mnie, wróciłam niedawno do Bostonu, moja matka wspomniała mi że po tym jak na jakiś czas poleciałeś do Korei, przeprowadziłeś się z rodziną do Salem. To piękne miasto, takie spokojne nie uważasz?
-I niezmiernie nudne -wywrócił oczami -tęsknię za Bostonem.
-Dlaczego? Mi się tu całkiem podoba, byłam tutaj parę razy i wyśledziłam gdzie mieszkasz.
-Dlaczego nie odezwałaś się wcześniej -ułożył dłoń na jej wąskiej talii -wciąż byłem przekonany że... No, wiesz.
-Wiem -wywróciła oczami -tak, byłam na tym statku wraz z moim ojcem, jednak ja zdołałam uciec przed tymi bandytami, mój ojciec nie miał tyle szczęścia... Przy nim znaleziono ciało jakiejś kobiety... Ale to nie byłam ja! ChangKyun, przecież mnie widzisz, czujesz, słyszysz -pogłaskała go po policzku. Objął ją silnie w pasie, zaś ona oplotła go wątłymi ramionami, była niezwykle zimna, ale nie dziwił się, będąc jedynie w cienkiej kurtce, na początku listopada, mogła się wychłodzić.
-Jesteś zmarznięta, jak się tu dostałaś? -na chwilę zapadła cisza.
-Autobusem, jest tutaj niedaleko przystanek -objęła go mocniej -a co myślisz? Że teleportowałam się z Bostonu tutaj?
-Nie, skąd ten pomysł? -zaśmiał się, przelotnie całując jej policzek.
-Tęskniłam za tobą przez te trzy lata, nawet nie wiesz jak bardzo czułam się samotna, przez ten cały czas.
-Shhh... Już nigdy nie będziesz samotna -odparł.
-Nigdy mnie nie zostawisz, prawda?
-Oczywiście że nie.. Wracajmy do domu.
-Może, zanim wrócimy się do domu, przejdziemy się na spacer plażą, hm? Tak, jak to robiliśmy gdy byliśmy dziećmi?
-Skoro nalegasz... -objął ją ramieniem i skierowali się, do zejścia na plaże.
I.M cieszył się że rozsiewane plotki, o morderstwie jego przyjaciółki były nieprawdziwe. Jak mógł być tak głupi żeby nawet nie sprawdzić?! Przytulił ją mocniej, w duchu ciesząc się że ją odzyskał. Po jakimś czasie umilkli, szli przed siebie, ciesząc się swoją obecnością.
Dziewczyna na chwilę przystanęła, zrobił to samo, na horyzoncie pojawił się kuter rybacki. Dziwło go to gdyż w Salem prawie żaden statek nie żeglował nocą. Kuter zbliżał się coraz bardziej, a fale w oceanie nawet nie drgnęły, odnosiło się ważenie jakby wielki błękit zamarł.
Dziewczyna na chwilę przystanęła, zrobił to samo, na horyzoncie pojawił się kuter rybacki. Dziwło go to gdyż w Salem prawie żaden statek nie żeglował nocą. Kuter zbliżał się coraz bardziej, a fale w oceanie nawet nie drgnęły, odnosiło się ważenie jakby wielki błękit zamarł.
-Przyrzeknij że będziesz ze mną na zawsze.
-Na zawsze -odparł, przenosząc wzrok ku słońcu, unoszącemu się nieco znad spokojnej tafli wody, nawet nie spostrzegł, kiedy statek dobił do brzegu. Dziewczyna poszła w kierunku oceanu, weszła do wody, ale nie zanurzyła się, unosiła się nad nią. Jej długie, czarne włosy rozwiewał wiatr.
-Lilly! -krzyknął rzucając się w pogoń za nią. Jednak nim zrobił dwa kroki potknął się o coś. I to co zobaczył, spowodowało że myślał iż postradał zmysły.
Na kamienistej plaży leżał on sam... A raczej, jego zmasakrowane zwłoki. Ciało było poćwiartowane, rozkładało się, przez przebywające w nim robaki. Chciał uciec. Nie wierzył w to co się dzieje. Jednak, gdy tylko się odwrócił by biec w kierunku portu, do swojego samochodu, aby uciec. Pojawiła się przed nim ona.
Na kamienistej plaży leżał on sam... A raczej, jego zmasakrowane zwłoki. Ciało było poćwiartowane, rozkładało się, przez przebywające w nim robaki. Chciał uciec. Nie wierzył w to co się dzieje. Jednak, gdy tylko się odwrócił by biec w kierunku portu, do swojego samochodu, aby uciec. Pojawiła się przed nim ona.
Nie była to Lilly, którą widział zaledwie kilka minut temu. Teraz był przed nim upiór! Miała na sobie staroświecką, porozrywaną, białą koszulę nocną, ciało było całe w zaropiałych, zagniłych ranach, z do niedawnych błyszczących oczu i połyskliwych włosów, wypełzały larwy.
-Ty przynajmniej nie umarłeś, tak samotnie jak ja -wycharczała, a z jej ust wypływała, krew i czarna, cuchnąca wydzielina -będziesz ze mną... Na zawsze! -wrzasnęła tak głośno, że miał wrażenie iż ziemia zadrżała. I nie pomylił się...
Pod jego nogami pojawiła się czarna ściółka. Plaża i wschodzące słońce zmieniło się w gęsty, mglisty las, szum fal, zastąpiły krzyki i jęki zamordowanych. Był to przeklęty, salemski las, kto do niego wszedł, już nigdy z niego nie wrócił.
Tego samego dnia, o godzinie siódmej nad ranem policja znalazła ciało, nieopodal portu. Ciało leżało do niejakiego Lim ChangKyun'a. Była to już piąta ofiara, zamordowana w tak brutalny sposób, w Salem -podawał dziennik.
Gdyby tylko ChangKyun, wcześniej przeczytał chociaż jeden artykuł. Może teraz, nie błąkałby się po tym okropnym, przeklętym miejscu, egzystując w mękach.
Kilka dni później, pewna młoda kobieta biegnąc rankiem po plaży, w celach zdrowotnych, twierdziła że widziała nad ranem chłopaka na plaży, który błąkał się bez celu, a miał on na sobie czarne ubranie i niebieską kurtkę, dokładnie taką, jak Lim w dniu, kiedy zginął.
Dwie noce później, ocean wyrzucił na plażę ciało kobiety, niestety jej zwłoki były tak zmasakrowane że do tej pory, nie można ujawnić jej tożsamości.
-Gdzie ja jestem? -zapytała rudowłosa, potykając się o korzenie wystające z ziemi, przez mgłę ciężko było cokolwiek dojrzeć, jak to się stało, że w jednym momencie znalazła się w jakimś lesie? Dosłownie chwilę temu, była przecież na plaży i podziwiała wschodzące słońce...
-Nie ważne gdzie jesteś, najważniejsze jest to, że umarłaś samotnie -odwróciła się, a przed nią stała zmasakrowana, gnijąca dziewczyna -witaj w naszym świecie, tu nigdy nie będziesz samotna.
Po raz kolejny, w przeklętym lesie rozniósł się krzyk rozpaczy...
Koniec.
To dobranoc...
Yuki
Dobra, jest jeden dzień po halloween, ale to nie znaczy, że nie mogę tego przeczytać.
OdpowiedzUsuńWielki plus za I.M! Ba, ogólnie za Monsta X!
Nie spodziewałam się takiego zakończenia - w sensie, wiedziałam, że przyjaciółka okaże się duchem, ale nie takim. Ale bardzo mi się podobało, ten cały klimat, pomysł z ludźmi umierającymi w samotności - C.U.D.O. Też chciałabym mieć takie pomysły.
Pozdrawiam, życzę, choć trochę wolnego czasu! ^^
Dziękuję bardzo, też sobie tego życzę 😃
OdpowiedzUsuń