23.09.2018

I przyszła jesień...


Cześć, trochę mnie tu nie było, właściwie prawie trzy miesiące. Wszystkie blogi uaktywniają się na wakacje, a mój milczy. Myślę że zasłużyliście na kilka słów wyjaśnień. 
Byłam w Hiszpanii na praktyce i tamtejszy internet, działał, no nie ukrywajmy jak totalne gówno. 
A jak wy się macie? Jak minęły wam wakacje? 

TWICE -Momo

Dla niej, tego wieczoru, Tokio żyło wolniej, ciszej i spokojniej niż zazwyczaj. Był dwudziesty trzeci września- pierwszy dzień jesieni.

Boże, prosiłam Cię o tak wiele rzeczy i zawsze mi pomagałeś.
Dlaczego właśnie teraz mnie opuściłeś?
Boże, jeśli jesteś miłosierny, tak jak o Tobie mówią, to błagam pomóż mi o nim zapomnieć.

Momo siedziała na parapecie, wpatrując się w zachodzące słońce, które otulało złotym blaskiem Tokio, aż po horyzont. Wpatrywała się tęsknym wzrokiem w zjawisko, czując że coraz bardziej otacza ją chłód jesiennych wieczorów.

Lato odeszło wraz z nim.

Odeszło z jego bezpiecznymi ramionami, dającymi schronienie, z barwą jego głosu, do której nie mogłaby się równać żadna najpiękniejsza pieśń, z ognikami w oczach, cieplejszymi niż ogień, zazwyczaj palący się zimą w kominku, w jej domu rodzinnym.

I przyszła jesień...

Wszystko przybiera barwę zachodzącego słońca, uprzedzając czas zimy, a zimą wszystko zamiera. Momo miała nadzieję że zimą zamrożą się wspomnienia, a tęsknota wraz z bólem wygasną, jak ostatnie nocne lampy w Kioto.

Jednak ciągle była jesień...

Uczucie zmieniło barwę z niewinnego różu, gorącej czerwieni, zachodzącego letniego słońca, na oranż i żółć, drugi kolor jest symbolem kłamstwa.

Ale przecież on jej nie okłamał, nic sobie nie przyrzekali, to miała być tylko wakacyjna zabawa, żadnych zobowiązań. Oboje byli samotni, byli z całkiem rożnych światów, całkiem przeciwni charakterem. Chociaż jak to mówią przeciwieństwa się przyciągają. Tylko Momo nie była deszczem, który mógł ugasić ogień, była jak ćma, która ciągnęła do niego jak do światła, i sparzyła się jego ogniem, zostawiając głęboką ranę w sercu, która nie chciała się zabliźniać.

Starła z policzka łzę, nie liczyła już ile razy płakała, gdyż jej dusza płakała w jej wnętrzu, wylewając wodospady łez, tych wodospadów nikt jednak nie mógł dostrzec. Wyciągnęła telefon z kieszeni spodni zaglądając w wiadomości. SMS'y z pracy, od znajomych przyjaciół, jednak nie od tego, konkretnego numeru, ignorując innych zablokowała telefon i odłożyła na półkę z książkami.

Weszła do kuchni, by tam naparzyć sobie malinowej herbaty, nastawiła czajnik z wodą. Wyciągnęła z torby laptopa i postawiła go na małym, kuchennym stoliku. Z ciepłą herbatą i słodką bułką, zasiadła przed urządzeniem, by wypełniać nudne dokumenty. Typowa praca w korporacji, której sloganem jest: zabierz pracę do domu!

Po jakiś dwóch, może trzech godzinach laptop, dał znać że ma dość pracy i że jego bateria spadła poniżej pięciu procent, podłączyła urządzenie do ładowania i zamknęła program. Umyła biały kubek w złote gwiazdki i powłóczystym krokiem poszła do łazienki by wziąć krótką kąpiel. Opatulona w kremowy szlafrok, weszła do spowitej ciemnością, zimnej, pustej sypialni. Przytuliła głowę do śnieżnobiałej poduszki, która po jakimś czasie była wilgotna od łez.

Wtem usłyszała hałas, coś uderzyło w szybę okna sypialni. Poderwała się szybko i z duszą na ramieniu podeszła do balkonowego okna. Uchyliła je delikatnie, na balkonie, w blasku księżyca leżał kasztan, wzięła go do ręki i rozejrzała się wokół, nie dostrzegła nic niepokojącego. Odetchnęła i już miała zamknąć okno, kiedy na balkon spadł drugi kasztan. Podniosła brązową kuleczkę i ostrożnie wyszła na taras, chłodne kafelki, mroziły jej stopy, mimo to stała nieruchomo w miejscu, jeszcze raz uważnie się rozglądając. Jej wzrok w końcu skierował się ku niebieskiemu sklepieniu, wypełnionemu milionami bieluteńkich punkcików, przyozdobionemu, pięknym, sierpowatym księżycem.

I to był moment kiedy Bóg ją wysłuchał. Kiedy dręczące pytania, stały się jasne jak gwiazdy na niebie, a odpowiedzi na nie bolały jak oparzenie żywym ogniem.

Boże. I przyszła jesień... Czas rozstania, czas bólu i tęsknoty.
Oczekiwanie na zapomnienie i wygaszanie ognia, by przyjąć twardość lodu i chłód śniegu, nadchodzącej zimy.

Usiadła na łóżku, patrząc w panoramę miasta, rozciągającą się za wielkim oknem.
Był już dwudziesty czwarty września, a Tokio znów żyło swym, szybkim, a za razem jednostajnym i niezmiennym tempem.

Koniec.



Do zobaczenia, mam nadzieję że nie długo.
Yuki

2 komentarze:

  1. Czuję się totalnie hitnięta przez zdjęcie po prawej. A powinnam się uczyć włoskiego, ale co tam!
    Cieszę się, że wróciłaś z nowym postem. Tęskniłam za twoimi opowiadaniami.
    Ojejku, widzę i czuję tą jesień. Naprawdę uwielbiam twój styl, jest taki... lekki, prawdziwy i dostosowany do sytuacji? Sama nie wiem, jak to określić, ale po prostu umiesz nim manewrować - jak scena jest spokojna i łagodna, to zdania są delikatne, jak jest szybka akcja to ją widać.
    Poza tym mówiłam, że kocham środki stylistyczne, których używasz?
    Jejku, czekam na kolejny post! Weny! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak miły komentarz i cieszy mnie że ciągle jesteś ze mną, pozdrawiam! ;*

      Usuń