Cześć, trochę mnie tu nie było, właściwie prawie trzy miesiące. Wszystkie blogi uaktywniają się na wakacje, a mój milczy. Myślę że zasłużyliście na kilka słów wyjaśnień.
Byłam w Hiszpanii na praktyce i tamtejszy internet, działał, no nie ukrywajmy jak totalne gówno.
A jak wy się macie? Jak minęły wam wakacje?
TWICE -Momo
Dla niej, tego wieczoru,
Tokio żyło wolniej, ciszej i spokojniej niż zazwyczaj. Był
dwudziesty trzeci września- pierwszy dzień jesieni.
Boże, prosiłam Cię o
tak wiele rzeczy i zawsze mi pomagałeś.
Dlaczego właśnie
teraz mnie opuściłeś?
Boże, jeśli jesteś
miłosierny, tak jak o Tobie mówią, to błagam pomóż mi o nim
zapomnieć.
Momo siedziała na
parapecie, wpatrując się w zachodzące słońce, które otulało
złotym blaskiem Tokio, aż po horyzont. Wpatrywała się tęsknym
wzrokiem w zjawisko, czując że coraz bardziej otacza ją chłód
jesiennych wieczorów.
Lato odeszło wraz z
nim.
Odeszło z jego
bezpiecznymi ramionami, dającymi schronienie, z barwą jego głosu,
do której nie mogłaby się równać żadna najpiękniejsza pieśń,
z ognikami w oczach, cieplejszymi niż ogień, zazwyczaj palący się
zimą w kominku, w jej domu rodzinnym.
I przyszła jesień...
Wszystko przybiera barwę
zachodzącego słońca, uprzedzając czas zimy, a zimą wszystko
zamiera. Momo miała nadzieję że zimą zamrożą się wspomnienia,
a tęsknota wraz z bólem wygasną, jak ostatnie nocne lampy w Kioto.
Jednak ciągle była
jesień...
Uczucie zmieniło barwę
z niewinnego różu, gorącej czerwieni, zachodzącego letniego
słońca, na oranż i żółć, drugi kolor jest symbolem kłamstwa.
Ale przecież on jej nie
okłamał, nic sobie nie przyrzekali, to miała być tylko wakacyjna
zabawa, żadnych zobowiązań. Oboje byli samotni, byli z całkiem
rożnych światów, całkiem przeciwni charakterem. Chociaż jak to
mówią przeciwieństwa się przyciągają. Tylko Momo nie była
deszczem, który mógł ugasić ogień, była jak ćma, która
ciągnęła do niego jak do światła, i sparzyła się jego ogniem,
zostawiając głęboką ranę w sercu, która nie chciała się
zabliźniać.
Starła z policzka łzę,
nie liczyła już ile razy płakała, gdyż jej dusza płakała w jej
wnętrzu, wylewając wodospady łez, tych wodospadów nikt jednak nie
mógł dostrzec. Wyciągnęła telefon z kieszeni spodni zaglądając
w wiadomości. SMS'y z pracy, od znajomych przyjaciół, jednak nie
od tego, konkretnego numeru, ignorując innych zablokowała telefon i
odłożyła na półkę z książkami.
Weszła do kuchni, by tam
naparzyć sobie malinowej herbaty, nastawiła czajnik z wodą.
Wyciągnęła z torby laptopa i postawiła go na małym, kuchennym
stoliku. Z ciepłą herbatą i słodką bułką, zasiadła przed
urządzeniem, by wypełniać nudne dokumenty. Typowa praca w
korporacji, której sloganem jest: zabierz pracę do domu!
Po jakiś dwóch, może
trzech godzinach laptop, dał znać że ma dość pracy i że jego
bateria spadła poniżej pięciu procent, podłączyła urządzenie
do ładowania i zamknęła program. Umyła biały kubek w złote
gwiazdki i powłóczystym krokiem poszła do łazienki by wziąć
krótką kąpiel. Opatulona w kremowy szlafrok, weszła do spowitej
ciemnością, zimnej, pustej sypialni. Przytuliła głowę do
śnieżnobiałej poduszki, która po jakimś czasie była wilgotna od
łez.
Wtem usłyszała hałas,
coś uderzyło w szybę okna sypialni. Poderwała się szybko i z
duszą na ramieniu podeszła do balkonowego okna. Uchyliła je
delikatnie, na balkonie, w blasku księżyca leżał kasztan, wzięła
go do ręki i rozejrzała się wokół, nie dostrzegła nic
niepokojącego. Odetchnęła i już miała zamknąć okno, kiedy na
balkon spadł drugi kasztan. Podniosła brązową kuleczkę i
ostrożnie wyszła na taras, chłodne kafelki, mroziły jej stopy,
mimo to stała nieruchomo w miejscu, jeszcze raz uważnie się
rozglądając. Jej wzrok w końcu skierował się ku niebieskiemu
sklepieniu, wypełnionemu milionami bieluteńkich punkcików,
przyozdobionemu, pięknym, sierpowatym księżycem.
I to był moment kiedy
Bóg ją wysłuchał. Kiedy dręczące pytania, stały się jasne jak
gwiazdy na niebie, a odpowiedzi na nie bolały jak oparzenie żywym
ogniem.
Boże. I przyszła
jesień... Czas rozstania, czas bólu i tęsknoty.
Oczekiwanie na
zapomnienie i wygaszanie ognia, by przyjąć twardość lodu i chłód
śniegu, nadchodzącej zimy.
Usiadła
na łóżku, patrząc w panoramę miasta, rozciągającą się za
wielkim oknem.
Był
już dwudziesty czwarty września, a Tokio znów żyło swym,
szybkim, a za razem jednostajnym i niezmiennym tempem.
Koniec.
Do zobaczenia, mam nadzieję że nie długo.
Yuki
Czuję się totalnie hitnięta przez zdjęcie po prawej. A powinnam się uczyć włoskiego, ale co tam!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wróciłaś z nowym postem. Tęskniłam za twoimi opowiadaniami.
Ojejku, widzę i czuję tą jesień. Naprawdę uwielbiam twój styl, jest taki... lekki, prawdziwy i dostosowany do sytuacji? Sama nie wiem, jak to określić, ale po prostu umiesz nim manewrować - jak scena jest spokojna i łagodna, to zdania są delikatne, jak jest szybka akcja to ją widać.
Poza tym mówiłam, że kocham środki stylistyczne, których używasz?
Jejku, czekam na kolejny post! Weny! ^^
Dziękuję za tak miły komentarz i cieszy mnie że ciągle jesteś ze mną, pozdrawiam! ;*
Usuń